wtorek, 31 sierpnia 2010

Ogórkowo



Tegoroczne lato i wakacje to było jedno mgnienie... nie zdążyłam się zorientować, jak szybko minęło...A tu już ostatni dzień wakacji...
Planowałam w wolnym czasie wreszcie na spokojnie połazikować po Waszych blogach, a nie miałam czasu nawet na wpis na własnym.
Już dawno chciałam o ogórkach... a tu już sierpień się właśnie skończył. A wiadomo, że z ogórkami trzeba zdążyć przed św. Bartłomiejem. A w ogóle najlepsze podobno lipcowe, bo delikatne, z cienką skórką. Ale nie będę przecież czekać do następnego lipca! Wtedy napiszę o małosolnych.



Więc o ogórkach będzie dzisiaj...
Do dobrych ogórków kiszonych (tych na zimę, nie małosolnych), potrzebne są:
- dobre ogórki 
(najlepiej z pewnego źródła, nie przenawożone, a jak nie mamy takiego, to wybierajmy jasne (biało-zielone), bo im ciemniejsza zieleń, tym większe prawdopodobieństwo, że były podsypywane nawozem z dużą ilością azotu  i mogą się źle kisić, a nawet gnić - a nie chcemy przecież zimą cuchnących, miękkich lub pustych purchawek zamiast jędrnych, chrupiących, lekko musujących pysznym aromatem ogórasów?!
muszą być nie za grube /zerwane w dobrej fazie księżyca będą ok, grube zrobią się podczas pełni/, nieduże, średnie, nie dłuższe niż dłoń)
- dobra faza księżyca
(wszystkie kiszonki najlepiej robić w czasie przybywającego księżyca, czyli między nowiem a pełnią)
- dobra pogoda 
(nie burzowa, bo mogą się nie udać)
- dobra sól
(koniecznie niejodowana, żeby z ogórków nie zrobić rozdeptanych kapci)
- dobra woda
(najlepiej bez nadmiaru mikroelementów, czyli wcale nie mineralizowaną)
- dobre dodatki
(no i tu pole do popisu:
ja dodaję bezwzględnie czosnek, korzeń chrzanu, dorodne baldachy kopru z nasionami, podsypuję trochę ziarenek gorczycy,
i w zależności od stanu posiadania
(bom miastowa paniusia, bez ogrodu lub znajomej gospodyni) 
liście czarnej porzeczki, wiśni, winogron, orzecha włoskiego oraz dębu

/w tym roku ucałowania dla nieocenionej Halinki, która w dobroci swego serca obdarowała mnie wszystkimi wyżej wymienionymi  liśćmi  oraz mikroskopijnymi ogóreczkami o długości 3-5 cm, które z dziką radością ukisiłam w równie  mikroskopijnych słoiczkach/

Wszystkie te dodatki sprawiają, że proces fermentacji będzie przebiegał prawidłowo, garbniki ułatwią długie przechowywanie, ogórki będą twarde, chrupiące, aromatyczne, sok  klarowny, a przyjemność jedzenia największa!

Jak już uzbieraliśmy  wszystko, a jeszcze do tego mamy słoiki - to już połowa drogi do sukcesu.



Ogórki moczę ze 2 godziny w wodzie. Słoiki myję w zmywarce, wychodzą stamtąd suchutkie, gorące, wyparzone i zadowolone, jak po ruskiej bani (saunie).
Do słoików pakuję, ciasno upychając, coby jak najwięcej zmieścić, ogórki - jasną stroną do dołu.
Między ogórki utykam zwinięte w rulon liście, baldachim kopru, ze 2-3 ząbki czosnku, solidny kawałek chrzanu (można zetrzeć wiórka na grubej tarce), sypię parę ziaren gorczycy.
Wodę (kranówę) zagotowuję z solą ( w proporcji 1 - 1,5 łyżki stołowej na litr wody).
Gorącą wodą  zalewam ogórki w słoikach pilnując, by wszystkie były dobrze zakryte wodą, i zakręcam mocno zakrętki. Zalewanie wrzątkiem powoduje, że fermentacja odbywa się wolniej - są to ogórki na dłuższe przechowanie.
Dobrze jest zostawić trochę powietrza pod zakrętką, żeby podczas fermentacji nie lało się ze słoików.
Po 2-3 dniach dobrze jest wynieść do chłodnego, zaciemnionego pomieszczenia (piwnicy), niech tam spokojnie dochodzą...
Z 10 kg ogórków wyjdzie ok. 15 słoików 0,9l. Chyba...

W wolnej chwili robimy kolczyki. W ogórkowym kolorze.