Zaczęło się od obserwacji natury, żyłkowań, kolorów... potem przypomniało mi się, jak w pracy dyplomowej na rzeźbie udawałam "białą Mariannę", czyli naszą rodzimą odmianę marmuru. Tam był w użyciu sztuczny kamień, czyli marmur w proszku, wystarczyło wymieszać wszystkie ingrediencje w wodzie, tu - kolor, cienie, żyłkowania trzeba zrobić (czyt. namalować) samemu. Jest tu duże pole do popisu, bo odcieni kamienia i rodzajów oraz kolorów żyłkowań jest wiele, bo i każda skała dużo musiała przejść, zanim przeobraziła się w cud-marmur.
Są więc marmury mlecznobiałe, szare, z chłodnymi odcieniami błękitu lub fioletu, są też w ciepłych beżach, sjenach i zieleniach, czarne, różowe, pasiaste, z rozmytymi plamami kolorów bądź poprzetykane ciemnymi żyłkami serpentynitu lub białymi kalcytu - słowem: olbrzymie pole dla wyobraźni.
Efekt możecie zobaczyć sami.
Na to wszystko klasyczny decoupage, wzbogacony wypukłymi kroplami przezroczystego reliefu.