Tytuł posta wydał mi się taki... literacki, jak tytuł powieści ;)
Ale będzie bardziej przyziemnie. Chociaż postaram się uwznioślić i w tym celu użyję nazwę Cydonia oblonga zamiast pospolitej vulgaris. Cydonia... piękne imię! Nawet piękniejsze niż piękna Dydona (królowa Kartaginy). Nazwa "Cydonia" dotyczy pigwy, która, jak rok temu, trafiła pod mój dach. Tym razem w całej swej krasie, cudownym ananasowym aromacie i... nieustępliwej twardości. Podczas krojenia przestała mi się kojarzyć z piękną Dydoną , a zaczęła z Cedynią, gdzie - jak wiadomo - rozegrała się bitwa... W tej bitwie postanowiłam zwyciężyć. W tym celu (wzorując się na sprycie poprzedników:
Dydona miała dostać tyle ziemi, ile obejmie skóra wołu, więc kazała ja pokroić w wąskie paski i otoczyła nimi wzgórze, na którym wzniesiono Byrsę (łac. "skóra"), dając początek Kartaginie;
postanowiłam więc, jej przykładem, zastosować jakiś trick
zaś Mieszko zaplanował manewr, którego celem było wciągnięcie Niemców w zasadzkę
Wyglądało to tak (wg. Wikipedii i naocznego świadka, czyli mnie):
Mieszko podzielił swoje wojska na trzy części.
Dumałam, dumałam i wymyśliłam: to samo zrobiłam z pigwą. Podzieliłam na trzy części: na nalewkę, dżem i czipsy do herbaty.
Zadaniem większej kolumny jazdy, którą osobiście dowodził, była obrona przeprawy na Odrze oraz zablokowanie drogi, którą podążały wojska niemieckiego margrabiego. Na wzgórzu, nieopodal grodu Cedyni, ukryły się oddziały łuczników i tarczowników, pochodzących z pospolitego ruszenia oraz część jazdy dowodzonej przez Mieszkowego brata Czcibora.
Niestety, każda z tych części wymagała przynajmniej obrania pigwy ze skórki.
Rankiem przed bitwą Hodon ustawił w pierwszym rzucie własny oddział konnych rycerzy oraz posiłkowy oddział Zygfryda von Walbeck.
Rankiem, przed bitwą, zakomunikowałam mojemu drogiemu B., że MUSI koniecznie, pod karą infamii, banicji i zakazu picia kawy obrać te wszystkie owoce, bo na pewno się zepsują i on będzie temu winny. Było wystarczająco rano, by zdezorientowany, niedobudzony i przerażony zgodził się na wszystko.
Dalej podążała piechota, podzielona na kolumny.
Podążyłam do swoich zajęć.
W pierwszej fazie bitwy Hodo przedarł się ze swym wojskiem przez Odrę.
W pierwszej fazie bitwy B. przedarł się ze swym wojskiem przez sypialnię, łazienkę do kuchni, po kawę. Po kawie za późno było na dyskusję, że niemożliwe, by tak twarde owoce tak szybko się zepsuły. Być może, ale mnie już nie było. Obrał wszystkie.
Rozpoczął się pościg margrabiego za Polanami, którzy schronili się w Cedyni.
Część obranych cydonii przy użyciu maszyny wojennej (krajalnica marki Zelmer) w podstępny i błyskawiczny sposób została rozgromiona, w cienkich plasterkach wzięta do niewoli i osadzona w na kilku poziomach twierdzy (suszarka do grzybów marki Optimum-cośtam-cośtam). Tam spędziła kilka dobrych godzin i po dogłębnej resocjalizacji udała się dobrowolnie zdyscyplinowanymi czwórkami do szklanego słoja swojej nowej ojczyzny, by tam oczekiwać na zaszczyt bycia wybranym do zimowej herbatki, w celu dodania jej aromatu ( tzw. czipsy cydoniowe).Rozochocone łatwym rozbiciem oddziałów broniących przeprawy wojska najeźdźców prawdopodobnie za bardzo rozluźniły szyk, w tyle za pędzącą jazdą pozostali piechurzy.
Rozochocona, kolejną porcję pigwy przepuściłam przez wojenną maszynerię, traktując ją jak mięso armatnie, a konkretnie mielone. Potem sypnęłam jej w oczy cukrem (do smaku) i w ogniu walki przesmażyłam lekko, zapakowałam do wyparzonych słoiczków i w bezwzględny sposób poddałam barbarzyńskiej i okrutnej pasteryzacji. Tak powstał dżem.
Gdy wojska Hodona gotowały się do szturmu na gród, zostali ostrzelani ze wzgórza, a następnie runęły na nich zastępy wojów pod wodzą Czcibora. Została mi trzecia, ostatnia część wojsk nieprzyjacielskich. I najtrudniejszy manewr - pokrojenia w drobną kostkę... Jedna, druga, trzecia pigwa, czułam, jak mi ubywa sił, przybywa bólu w piekących palcach, a aromat ananasów niebezpiecznie odurza...
W tym czasie nastąpił kontratak z grodu i wojska Marchii zostały wzięte w kleszcze.
Ha! Wyciągnęłam kolejną maszynę wojenną, znaną u nas pod nazwą Bzik-Bzik. Pokrojone w ćwiartki owoce wrzucał kolejnymi porcjami, by w krótkim czasie (tyle właśnie ile trwa powiedzenie "bziik-bziik") zmiksować je do drobnych kawałeczków.
Bitwa zamieniła się w rzeź, a z życiem uszła jedynie garstka Niemców między innymi Hodon i Zygfryd.
To była prawdziwa rzeź! Nie były wprawdzie pokrojone w karną kosteczkę, ale zmasakrowane kawałeczki były w zupełności odpowiednie dla przyszłego likieru z cydonii.
Udało im się wydostać z okrążenia i przeprawić na lewy brzeg Odry.
Udało im się wydostać z masakry, zostać zasypanymi cukrem i przeprawić na lewy brzeg kredensu, by tam, w słońcu, dojrzewać...
To o Cydonii, a teraz o krześle.
A właściwie krzesełku. Niedużym, w rozmiarze w sam raz pasującym do właścicielki. Do Czarnookiej. Bo jak przychodzi do mnie musi przecież na czymś usiąść. Na czymś odpowiednim. Zdobyłam tron, przygotowałam najpiękniejszy zestaw kwiatów (z tegorocznego zbioru - nowe serwetki), wymalowałam, wykleiłam, wylakierowałam. Dziś postanowiłam okazać dzieło Największemu Majestatowi. Dzień sprzyjał, ceremonia została okraszona pięknym słonecznym oświetleniem. Największy Majestat łaskawie obejrzał, przetestował, przyjął,okraszając pięknym uśmiechem. Moment testowania i odbioru technicznego został zarejestrowany.