sobota, 14 listopada 2009

Pożegnanie jesieni


Myślałam, ze jesień już definitywnie pożegnała się ze złotymi kolorami i zgasiła światło. Ale sobota jeszcze przepuściła słońce przez leniwe obłoczki...Więc przypomnienie ostatnich jesiennych liści oraz owoców jesieni w postaci zdekupażowanej maleńkiej dyni i orzechowego lusterka.








czwartek, 12 listopada 2009

Różany komplet



Zimny i wilgotny jesienny wieczór, za oknem szaro i buro, bezlistnie już i beznadziejnie... żadnych perspektyw na słońce przez dłuuuugi czas.

Dla poprawienia nastroju zapraszam na filiżankę aromatycznej herbaty z dzikiej róży do ciepłego kręgu światła różanej lampy...


 
 
 
 


środa, 11 listopada 2009

Biżuteria decoupage

Postanowiłam przypomnieć sobie swoje początki robienia biżuterii w decoupage. Wyszperałam kilka zdjęć, pokazuję, zanim je zapomnienia pokryje kurz.

wtorek, 10 listopada 2009

Hoplaaa....

Plum... i wpadłam...
Miałam nie prowadzić żadnego bloga...
ale parę notatek, dla zatrzymania jakiejś chwili, kilku myśli, to przecież nie musi być zaraz blog, prawda?
Zaczęłam nową przygodę z fimo, więc może przy okazji wypróbuję nową przestrzeń?

Od razu na wstępie muszę powiedzieć, że jestem łakomczuchem.
A jeszcze większym łakomczuchem są moje oczy. To wszystko przez nie... Są jak dwie sroki, łakome na każdą błyskotkę, szperają za najdrobniejszym przejawem urody przedmiotu, miejsca, ludzi - po prostu wszystkiego. Są zachłanne i nienasycone. Byle coś ładnego w ich zasięgu - już wrzeszczą wygłodniałe.
I tak było tym razem. Wypatrzyły małe pudełeczko pokryte w całości kwiatowym motywem z fimo. Banał, prawda? A one... oszalały! Od razu zaczęło się kombinowanie co można by zrobić tym sposobem. Wydawałoby się, że niewiele, bo większość rzeczy, która dałaby się ozdobić jest już zdekupażowana, ale nie... Okazało się, że jest rzecz BEZWZGLĘDNIE wymagająca użycia glinki polimerowej!
Ufff... czyli muszę zaznajomić się z tą techniką ;-)
Dłubię więc listki, makowce, i różne kfiatki... z zapałem kręcę maszynką do makaronu

- tu dygresja -

(bo przecież nie obeszło się bez zakupów niezbędnego, naprawdę niezbędnego ;P sprzętu
- rodzinka została chwilowo uśpiona informacją, że głównie chodziło o przystawkę do ravioli, co jest ohydnym kłamstwem, bo przystawka jest do niczego i wyprodukowała gluta makaronowo-grzybowego w formie nie nadającej się do opowiedzenia i w treści nie nadającej się do jedzenia, i cała reszta pierożków i tak musiała być ulepiona ręcznie, co z kolei rodzinka skwitowała stwierdzeniem, że przecież lubię roboty ręczne...
i w sumie o to chodziło, maszynkę mam i już... i już muszę skończyć tę dygresję, bo mi tchu brak i wątek ucieka/wycieka? )

- koniec przydługiej dygresji -

no i ćwiczę przed próbą generalną (na razie to tajemnica).

A tak wyglądała praca przed wypaleniem: