wtorek, 1 maja 2012

Spacerkiem przez Kraków

Niby poniedziałek, ale właściwie to tzw. "długi weekend", który rozpoczął się w zeszły piątek i będzie trwał jeszcze tydzień. Mam wrażenie, ze wszyscy gdzieś wyjechali na "majówkę", albo jest taka presja, że trzeba wyjechać. To, że  Kraków nie jest pusty zawdzięczamy w takim razie przyjezdnym?
Ponieważ jednak ja nigdzie się nie wybieram, a nie wszyscy przyjadą do Krakowa, postanowiłam zrobić sobie (i Wam) przyjemność: zapraszam na krótki spacer .


 Lubię czasem przejść się po Krakowie jak turystka, popatrzeć "obcym" okiem. Nie jest to trudne, bo, mieszkając w Krakowie, tak rzadko bywam na rynku, jak bym rzeczywiście była turystką (galop z obłędem w oczach, żeby zdążyć z jakąś sprawą się nie liczy). Dlatego też, kiedy w końcu się wybiorę, to co chwilę mnie coś zaskakuje: a to zachwycą kolejne odnowione kamieniczki, zauroczą kolejne (i niezliczone) kawiarenki pod parasolami, pozdrowią stare, ale - o dziwo - działające  fontanny (na Plantach), przerażą nowe, ale nie działające paskudy (np. przy filharmonii), rozśmieszy nowa, ale dziś nie działająca przy Pałacu Sztuki (taka kamienna "di Trevi" a la cracovia), a to zdezorientują nagle jakieś inne niż dotychczas dorożki.

Ale nie miałam narzekać, bo okoliczności przyrody były naprawdę cudowne.





Kraków o tej porze roku jest najpiękniejszy. Zieleń jest świeża, jeszcze nie zakurzona, pachnie bez, kwitną jabłonie, za moment oszołomią nas zapachem akacje i znowu będą wyglądać na Rynku jak panny młode. Popołudniowe słońce kładło się ciepłym kolorem na kamieniczkach, a długie cienie powoli rozciągały się na trawie. Zakochani całowali się namiętnie, dzieci szalały w alejkach, zmęczeni stali bywalcy plant odpoczywali po upalnym dniu na ławkach. Nawet straż miejska dopasowała się nastrojowo (chodzili uśmiechając się życzliwie i żartując) i kolorystycznie do pejzażu.

Nawet straż miejska dopasowała się nastrojowo (chodzili uśmiechając się życzliwie i żartując) i kolorystycznie do pejzażu.

 Tryskająca wodą fontanna (nazwałam ją na swój użytek "krakowską di Trevi") to fantastyczna zabawa dla dzieciaków i ochłoda dla dorosłych. Tym razem odpoczywała.


 O! Dorożkarz! Prawdziwy! I sam! To rzadkość. Ale już dorożka to raczej karoca...

Nawet hejnalista zrobił mi przyjemność i życzliwie zagrał o siódmej godzinie.

Jak wspominałam większość dorożek to teraz królewskie karoce jak z bajki o Kopciuszku (a gdzie te dawne, skromniejsze, drewniane, brązowe?), większość powożona jest nie przez starych dorożkarzy, ale  dziewczęta, przebrane za... no właśnie nie wiadomo za co. Nie bardzo mi to pasuje, ale zapewne (męska) ręka rynku maczała w tym palce.






sami widzicie...

A poza tym
 wielu pracuje...
 aby turystom zrobić przyjemność...
 nie zapominając ani o dzieciach...
ani o dorosłych...

Na koniec dwa charakterystyczne krakowskie ujęcia:
 kościołek św. Wojciecha, w tle kościół Mariacki

oraz kościołek św. Wojciecha, wylot ulicy Grodzkiej z kościołem św. Andrzeja (w głębi)

Na więcej zdjęć zapraszam tutaj