Ale ja nie tęsknię za zimową rozbawioną Wenecją.
Tęsknię za jej letnią odmianą, gdy powietrze drży z gorąca, a rozpaloną twarz chłodzi lekki wiatr od morza. Z wypiekami na twarzy biegam po uliczkach zaglądając do pracowni i sklepików, gdzie na tyłach wytwarzają maski, tam gdzie niechętnie wpuszczają turystów i strzegą tajemnic warsztatu wyrobu masek.
Te prawdziwie piękne, niepowtarzalne, wymagające czasu i natchnienia powstają z daleka od oczu turystów.
Nie są tak krzykliwie kolorowe, nafaszerowane koralikami i błyskotkami. Tradycyjne maski weneckie wykonuje się ze skóry lub papier mâché. Są najczęściej w kolorze kości słoniowej, pokryte siateczką spękań, z ozdobnymi, umiejętnie postarzonymi koronkowymi reliefami.
Do najsławniejszych należy bauta - biała maska z wysuniętą szczęką (nosem), która pozwalała zachować pełną anonimowość, ponieważ nie tylko zniekształcała głos, ale umożliwiała swobodne picie i jedzenie bez konieczności jej zdejmowania. Kostiumu dopełniał czarny kapelusz i czarna mantylka. Typowo kobiecą maską, choć nieszczególnie wygodną, była tzw. moretta - mała, owalna maska z czarnego aksamitu, która utrzymywała się na twarzy dzięki pręcikom zaciskanym w zębach. Z czasem wiele charakterystycznych kostiumów weneckich upowszechniło się dzięki komedii dell'arte, np. sprytny, ubrany w pstrokate ubranko Arlechino, złośliwa i przebiegła służka Colombina, doktor Balanzone czy skąpy wenecki kupiec Pantalone, którego imię wywodzi się od charakterystycznych spodni (pantaloni), noszonych do długiego płaszcza i czerwonych pończoch.
Na użytek turystów wytwarza się masową galanterię, pstrokatą, szybką, taśmową, szast-prast, psik-psik i następna.... następna...
Ale od czego jest wyobraźnia?
Widzę te piękne, wysmakowane, zakomponowane, małe arcydzieła kunsztu stworzone ręką mistrza rękodzieła. I takim życzliwym okiem oglądam wystawy, tropiąc pomysłowe i piękne maski.
Wprawdzie taką maskę miałam zrobić na pożegnanie karnawału, wszystko - łącznie z pomysłem - miałam przygotowane, ale jak zwykle CZAS zrobił mi psikusa i popędził ze dwa tygodnie do przodu, zostawiając mnie daleko z tyłu.
Trudno, to miała być tak wielka przyjemność z robienia tej maski, że nie mogę jej popsuć pośpiechem. Zrobię, jak zrobię i najwyżej poczekam z pokazaniem wam do przyszłego karnawału.
Czas tak goni, że nawet się nie spostrzegę, jak już będzie czas...
;)))
Z seri głupich pytań.
OdpowiedzUsuńGdzie Ty mieszkasz?
Fotki bajeczne
Co jedna to piękniejsza ! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLacrima - > mieszkam w Krakowie, ale jestem zakochana w Italii, na pograniczu uzależnienia.
OdpowiedzUsuńA ponieważ już dwa lata TAM nie byłam, mam pełnoobjawowy syndrom odstawienia.
Ale już na horyzoncie jawi się perspektywa wyjazdu... więc jeszcze jakoś się trzymam ;)
A z wyjazdów przywożę gigabajty zdjęć, które pomagają mi przetrwać okresy rozłąki
;)))
hm... chyba za mało o Krakowie piszę... tak to jest "cudze chwalicie..."
ale Kraków też kocham, to MOJE miejsce na ziemi
;)))
Tak jest zawsze.
OdpowiedzUsuńWydaje się pewnie tak dlatego , że widzimy to na codzień. W Krakowie byłam 2 razy w tym 17 lat temu...
Tak te maski dają klimat....Coś wam powiem ...nie wiem na ile to plotka a ile prawda nie sprawdziłam ale gdzieś w Borku Fałęckim w Krakowie jest duża pracownia masek weneckich które całymi produkcjami wędrują do...WENECJI jako oryginały!!!Dla mnie to okropne.Ja też kocham Kraków,nie wyobrażam sobie mieszkać w innym mieście.Pozdrawiam serdecznie z...KRAKOWA
OdpowiedzUsuń