sobota, 26 czerwca 2010

Wieszamy kolejne na uchu słonia

Gdybym miała to słoniowe ucho, to dowiesiłabym kolejne kolczyki:


Nieduże drewniane, dwustronne, podciągnięte na wypukło perlen-penami'



Kolejne, jeszcze mniejsze, też drewniane, rozkołysane falą, muśnięte złotym reliefem:


Oraz olbrzymie koła, ale leciutkie, drewniane, z lekkim reliefem przezroczystym:


A na jutro zapowiadam utrzymanie się w brązowej tonacji, ale w zupełnie innym klimacie,
będzie baaardzo apetycznie, obiecuję 
;)))

czwartek, 24 czerwca 2010

Uszy słonia

Należałoby mieć uszy słonia, żeby zawiesić kolczyki, które ostatnio popełniłam ;)

A oto kilka z nich:


Decoupage - na drewnianych kształtkach, technika serwetkowa plus niektóre z wypukłościami, lakierowane na wysoki połysk żywicą szklącą, motywy po obu stronach.

I jeszcze parę zdjęć na stoliku szklanym, bo tak mnie ubawił widok dłoni podającej kolczyki  i nieadekwatna (a może adekwatna?) mina "modela" pod spodem, że postanowiłam wykorzystać to jako tło.
Zeszło mi długo z fotografowaniem, bo dostałam takiej głupawki ze śmiechu, ze nie mogłam utrzymać aparatu w bezruchu...


Miłego oglądania, jeśli okaże się zaraźliwe, to - uśmiechu ;)))
a jak zdążycie, to jeszcze pobiegnijcie kogoś przytulić, wszak dzisiaj

Dzień Przytulania!!!

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Makowo

Dziś kolej na maki...



A wszystko to przez maki, na które zapatrzyłam się w Toskanii. Do tej pory widziałam je na obrazkach, zdjęciach w kalendarzach i lekko traktowałam, jako podkolorowywanie i tak ładnego toskańskiego pejzażu, ot, folklor... Koloryzują, przesadzają...
Nigdy dotąd nie byłam tam w maju...
A tu znienacka... gwałtownie... gorącą czerwienią napadły na mnie całe ich stada!!! Dobrze, że oddzielała mnie od nich szyba samochodu, bo chyba poparzyłyby mnie swoją rozpaloną czerwienią!
Etam, czerwienią... ogniem!
Jakby chciały się zemścić za to lekceważenie!
Wydawały mi się bardziej drapieżne, mocniejsze, jakieś takie bardzie mięsiste niż nasze.
Nasze, o delikatnych, nadwrażliwych płatkach, które strącał byle wietrzyk, byle zagięcie zostawiało sine pręgi, drżące nieśmiało wydawały mi się takie... takie... uduchowione i nierzeczywiste przy tych krwiożerczych bestiach!

Niestety, kilometry autostrad nie pozwalały się zbliżyć i przyjrzeć dokładnie. Gdy wreszcie mi się to udało nie mogłam uwierzyć, że z bliska są takie bliźniacze, właściwie mało różniące się od naszych.

Nie wiem na czym to polega. Czy to południowe słońce, rozpalając ich czerwień, sprawia, że wydają się grubsze, mocniejsze, czerwieńsze?