sobota, 5 grudnia 2009

Raz Dwa Trzy... i św. Mikołaj

Dziś zaplanowałam sobie piękny wieczór na koncercie mojego ulubionego zespołu ;)))
W studenckim klubie poczułam się młodziej i w ogóle było cudnie...



... a po powrocie okazało się, że był już z wcześniejszą wizytą zawsze oczekiwany, a nigdy oko w oko nie spotkany...

św. Mikołaj ;)))

... podobno dostał się przez uchylone okno w sypialni, nie bacząc na czwarte piętro i brak komina!

Dziękujemy świętemu Mikołajemu!!!

czwartek, 3 grudnia 2009

Krakowskie szopki



Co roku, w pierwszy czwartek grudnia, u stóp Adasia

(co w tłumaczeniu na język polski znaczy pod pomnikiem Adama Mickiewicza na krakowskim rynku)

już od rana zbierają się szopkarze ze swoimi szopkami i rozkładają je malowniczo na stopniach pomnika. W samo południe, na sygnał hejnału z Wieży Mariackiej

(małe krakusiki w  wieku głęboko przedszkolnym  często mówią "wariackiej", a także całkiem poważnie i z namaszczeniem mówią "kościół wariacki")

rusza korowód szopkarzy z szopkami dookoła Sukiennic, pod Wieżę Ratuszową, aż do Muzeum Historycznego. Tam zbiera się wielce szacowne jury, które wg tradycją uświęconych i tajemniczych kryteriów wybiera, ocenia i nagradza (w różnych kategoriach wiekowych) najpiękniejsze szopki. Przez trzy dni, aż do niedzieli, kiedy to będą ogłoszone wyniki, twórcy szopek nie będą mogli spać z emocji, tak jak nie spali przez ostatnie tygodnie wykończając, dopieszczając i cyzelując najdrobniejsze szczegóły  swoich dzieł, i wymyślając najróżniejsze rozwiązania, żeby zakasować swoich rywali.
 A oceniana jest i dekoracyjność, i kolorystyka, i  figurki, i architektura i elementy ruchome, tradycyjność i jednocześnie nowatorstwo - i jak tu wszystko pogodzić i wszystkim dogodzić?!

Zwyczaj budowania szopek ma swoje korzenie w XIX w., gdy ubodzy robotnicy budowlani szukając zarobku w jałowym jesienno-zimowym czasie, budowali przenośne scenki do odgrywania jasełek. Zwyczaj kolędowania z szopką szybko się przyjął. W okresie Bożego Narodzenia na krakowskim rynku gromadziły się grupy kolędników z szopkami i kukiełkami, oczekując zaproszeń do domów zamożnych mieszczan.
Po I. wojnie światowej  zwyczaj upadł, ale odrodził się 1937 r., kiedy po raz pierwszy zorganizowano konkurs szopek. I od tej pory (poza czasem okupacji) co roku mamy konkurs szopek, a szopki widzimy przez cały okrągły rok  na kramach, w cepeliach itp., jako charakterystyczny dla stołecznego królewskiego miasta Krakowa symbol.

Charakterystyczne dla szopek krakowskich jest wykorzystanie elementów krakowskiej architektury: zobaczymy zazwyczaj wieże kościoła Mariackiego, często charakterystyczną  kopułę kaplicy Zygmuntowskiej, Sukiennice czy Barbakan.

Szopka krakowska jest ewenementem na skale światową, Być może przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm, ale uważam, że piękniejszej nie znajdziecie.
Z przyjemnością oglądałam animowaną szopkę prowansalską, która zawitała kiedyś do nas z krainy łagodniejszych zim i wzruszyło mnie precyzyjne wykonanie, i w najdrobniejsze szczegóły zaklęte życie codzienne, ale...
szopka krakowska pochodzi z innej krainy, krainy baśni - to  feeria kolorów, skrzące się różnokolorowe sreberka, witraże, rozbuchanie ornamentów, przepych zdobień, baśniowe postaci, odgrywające anegdotyczne scenki... ech! po prostu - wymiata!

Na pięterku zazwyczaj umieszczona jest Święta Rodzina, a reszta kondygnacji  zaludniona jest rozmaitymi postaciami z krakowskich legend (smok wawelski, lajkonik, Pan Twardowski) lub życia (kwiaciarki z rynku, krakowiacy, muzykanci, czasem kapela żydowska) i spoza życia (anioły, diabły czy Matki Boskie).


Tradycja piękna, w tym roku już 67. edycja konkursu, a ja sprawę przespałam...
Tknęło mniew samo południe i dopiero widok z kamerki internetowej, pokazujący jakiś ruch na rynku, uzmysłowił mi co się dzieje.
Pognałam czym prędzej, ale oczywiście nie zdążyłam...
Mogłam już tylko przeczytać oczywistą oczywistość na plakacie, że szopki sobie zobaczę dopiero 6 grudnia, w niedzielę...








Poszłam jak niepyszna poprawić sobie humor pysznym grzańcem galicyjskim, którego pękata beczka majaczyła między dorożkami.






I poprawiłam...
Korzenny smak mile rozlał się na podniebieniu, rozgrzał moje (bogate) wnętrze, a  butelkę na pociechę wieczorem wzięłam ze sobą.
Zabezpieczona przed przeziębieniem (zaprawdę naprawdę grzaniec rozgrzewa) poszłam upolować chociaż namiastkę szopek i udało mi się bez problemu.
Na rynku już rozstawiono kramy i atmosfera świąteczna hula w najlepsze.




Relację z szaleństwa kiermaszowego zdam jutro, bo dokumentację fotograficzną zrobiłam, a w faktograficznej na razie  przeszkadza mi gorący kubek z parującym grzańcem.

W każdym razie na kramach miscellaneous, aż miło...




poniedziałek, 30 listopada 2009

Tutorial - kurs obrazkowy 1.

Z myślą o tym, że będę umieszczać na blogu krótkie kursiki (tutoriale) decoupage, zaczęłam od dokumentacji fotograficznej i sukcesywnie będę uzupełniać ją tekstowo.
Na początek opiszę proces powstania pokazanego we wcześniejszym wpisie  fiołkowego zegara.

1. Przyjemność praca rozpoczęła się z chwilą wybrania motywu - słodkie fiołki uwiodły mnie swoim wdziękiem i gotowa jestem zeznać pod przysięgą, że naprawdę pachniały. Serwetka z jasnym tłem dawała poczucie bezpieczeństwa, że kilkumilimetrowy margines niedokładnego wycięcia motywu nie będzie widoczny po przyklejeniu, bo serwetka ładnie wtopi się w tło.

2. Zaczęłam od pomalowania całego cyferblatu jasnozłotą farbą akrylową. Zegar był z płyty MDF, zmatowiłam ją lekko papierem ściernym, żeby farba dobrze przylegała i nie pokrywałam żadnym podkładem, bo na jasnym tle farby podkładowej nieładnie wyglądałaby złota farba.



3. Na wyschniętą farbę suchym, miękkim pędzlem położyłam krak jednoskładnikowy, dosyć niefrasobliwie machając pędzlem i pilnując tylko, żeby nie tworzyły się bąbelki powietrza.

4. Gdy krak podsechł (po ok. pół godz.), był  błyszczący, lekko lepki (w razie potrzeby bez problemu wytrzymuje suszenie suszarką), pokryłam go tapując gąbeczką miejsce koło miejsca farbą akrylową (w tym wypadku ulubioną pastelową orchideą)



Kształt spękań zależy od sposobu położenia farby, mnie zależało na krótkich, regularnych pęknięciach w różnych kierunkach, dlatego tapowałam powierzchnię. Gdybym chciała mieć podłużne pęknięcia zastosowałabym długie pociągnięcia pędzla. Wielkość "komórek" zależy od ilości kraka, im grubiej położony, tym większe, im cieńsza warstwa kraka, tym drobniejsze. Podsuszanie suszarką również powoduje szybsze pękanie i większe spękania.



Tutaj widać jak przewidywalny jest ten krak - położony nierównomiernie pędzlem, pokryty tapowaniem równą warstwą  farby, dał identyczne spękania, jak na zegarze. Żadnych niespodzianek. Tak samo kładziony - tak samo popękał.

Grzeczny kraczek, grzeczny...



5. Po wyschnięciu farby nakleiłam motyw z serwetki trójwarstwowej, mimo odurzenia zapachem fiołków przytomnie pamiętając, aby oddzielić niepotrzebne dwie warstwy spod motywu.
Przytrzymując ręką brzeg motywu sprężystym (ale nie twardym) pędzlem smarowałam zdecydowanymi ruchami od środka do brzegów. Można przed położeniem miejsce, w którym będzie przyklejany motyw posmarować klejem.

(Przez serwetkę, serwetkę ryżową lub papier ryżowy będą przebijały spękania, więc jeśli chcemy tego uniknąć podmalowujemy farbą miejsce pod motywem.  Oczywiście po wyschnięciu pierwszej warstwy farby na kraku, żeby nie zaburzać procesu powstawania spękań - czyli żeby nie spowodować paskudnych mazów, grudek i glutów, bo takiego poprawiania żaden krak nie zniesie).



 

5. Po porządnym wyschnięciu (najlepiej robić to po kilku dniach) zegar został pomalowany lakierem akrylowym, (wybór czy matowy, czy błyszczący zależy od nas, tak samo decyzja iloma warstwami go potraktujemy).
Ja użyłam lakieru o satynowym połysku. Nie zależało mi na idealnej gładzi, bo jednak to miał być efekt łuszczącej się farby.


6. W wywiercony przez życzliwego producenta otworek rękami mojego równie życzliwego mężczyzny zamontowany został mechanizm zegarowy, dostarczony wraz ze wskazówkami i samoprzylepnymi cyferkami przez ww producenta. Ponieważ jednak zegary były trzy, przy ostatnim mój mężczyzna zorientował się, że jest niecnie wykorzystywany i wskazówki (wg jego wskazówek i pod jego czujnym okiem) musiałam już  zamontować sama.
Tak naprawdę sprawa jest prosta i możemy to robić same, ale jeśli wyznajemy zasadę, że jeżeli ktoś może zrobić coś za ciebie - pozwól mu, to sugeruję tylko, żeby podsuwać rzeczy do zrobienia pojedynczo.

Na tyle wystarcza bezradne zatrzepotanie rzęsami.

Jak któraś ma wyjątkowo długie, to może wystarczy  na dwie rzeczy...

Jak ma do tego wyjątkowo długie nogi, to może i na trzy?...

Dla tych, które tych atutów nie mają (jak ja), za to mają np. więcej lat (jak ja), albo ich mężczyzna ma dwie lewe ręce, zrobię osobny instruktaż montowania mechanizmów i wskazówek.

Umieszczenie cyferek to już uwieńczenie przyjemności robienia takiego zegara.