czwartek, 17 czerwca 2010

Pod łukami

Usiłuję od kilku dni zaaklimatyzować się w domu, po powrocie z cudownych wakacji, ale jakoś mi trudno.

Wpadnięcie w wir pracy i obowiązków zajmuje wprawdzie myśli w ciągu dnia, a ciepłe powietrze za oknem usypia wspomnienia, ale za to w nocy...
jak tylko zamknę oczy wracam...
i znów chodzę krętymi, wąskimi uliczkami, wdycham ciepłe powietrze, znów w żyłach krąży mi roztopione słońce,  znów czarują mnie cudne pinie o płaskich wierzchołkach, tak płaskich, jakby wciąż i wciąż głaskali je anieli...

Ktoś słusznie powiedział, ze są miejsca, za którymi tęskni się  jeszcze zanim się je opuści...

To prawda...
Dla mnie takim miejscem, taką cudowną krainą, są Włochy, moja Bella Italia...
Jeszcze tam jestem, jeszcze chłonę ją każdą komórką ciała, a już się boję, że zaraz będę musiała wyjechać... I już planuję, kiedy jeszcze tu przyjadę.

Zaczęło się to dziesięć lat temu, od jednego zdania przeczytanego na starym, już częściowo nieistniejącym blogu Krystyny Jandy o miejscu, "gdzie nie ma różnicy temperatury między ciałem a powietrzem" i zdjęcia z fragmentem toskańskiego krajobrazu - wzgórza z kilkoma cyprysami wzdłuż wijącej się drogi, w mocnych, soczystych barwach...
Zaczytałam się, zapatrzyłam... i zorganizowałam pierwszy wyjazd... spełnił wszystkie moje oczekiwania, nadzieje i marzenia - co tak rzadko się w życiu zdarza ;)))
I wsiąkłam...
I teraz już muszę, to jak narkotyk...
Pokażę Wam fragmenty, ułamki, okruszki... może według jakiegoś klucza?
Na początek - "pod łukami"


Prawda, że piękne?
.........................................................................................

I coś z ostatniej chwili - do kompletu z bransoletką z postu tutaj - kolczyki:


W rzeczywistości są niewielkie, długość 5 cm, w całości z biglem 8 cm.
I w rzeczywistości są w tym samym kolorze, co bransoletka - przekłamania kolorystyczne to zapewne źle ustawiony balans bieli i różnice w oświetleniu podczas fotografowania.


niedziela, 13 czerwca 2010

Antoś

Dziś święto mojego ulubionego świętego, którego darzę wielką estymą i nazywam może familiarnie, ale z prawdziwą czułością - Antoś.
I to przez bardzo, bardzo duże "A". I z przyklękiem.
W moim przypadku nie ogranicza się on li tylko do banalnych problemów z zagubionymi rzeczami - takimi duperelami nawet nie zawracam mu głowy. Choć jak trzeba - zawsze pomaga. Pomagał za to wielokrotnie, i to w sprawach naprawdę poważnych. I winna mu jestem w dowód wdzięczności mojej rozszerzać chwałę jego (jak głosi moja ulubiona modlitwa) - co w niniejszym poście czynię.

I nie bez kozery nazywany jest "najszybszym świętym".
NAPRAWDĘ  jest szybki i skuteczny.
Trzeba tylko pamiętać o tych, którzy TAM, po TAMTEJ stronie,  potrzebują naszej modlitwy.

Corocznym moim rytuałem 13 czerwca jest bieg przez (najczęściej) rozgrzane upałem miasto, o najgorszej z możliwych porze, z trudną zazwyczaj do zdobycia lilią (powinna być biała, od imienia świętego nazwana lilią św. Antoniego) do małego kościółka Braci Mniejszych, na Reformackiej w Krakowie.

Tam o dziwnej porze (16.15) odprawiana jest msza odpustowa, święcone są przyniesione lilie (atrybut świętego, symbol czystości i niewinności), błogosławione są dzieci (jest to patron rodzin i dzieci) oraz czekają kosze pełne bułeczek (odpowiednik chleba św. Antoniego dla ubogich).
Poświęcone lilie zanosi się do domu i używa pod różną postacią podczas różnych bolączek (np. nalewki spirytusowe do nacierania lub krople do picia, itp.), a chlebem dzieli się z bliskimi dla przypomnienia, że trzeba pomagać potrzebującym.


A co wtorek (bo wtorek to dzień poświęcony Świętemu) o 10 przychodzą pod boczny ołtarz ludzie z prośbami i sprawami do Niego.

W ramach dygresji dodam, że wspomniany kościółek w ogóle warto odwiedzić, ze względu na ciekawą historię, kapliczki drogi krzyżowej na terenie dawnego cmentarza po drugiej stronie uliczki, zachowany unikatowy "dzwonek za konających", obraz Jezusa Który Przemówił oraz  katakumby z naturalnie zmumifikowanymi i doskonale zachowanymi ciałami możnych tego świata ( m. in. Morsztynów, Szembeków, Wielopolskich) leżącymi w trumnach, oraz  zakonników leżących jeden obok drugiego, bez trumien, bezpośrednio na ziemi. 
Krypty te można odwiedzić raz w roku, w Dzień Zaduszny, 2 listopada...

Ilekroć jestem we Włoszech odwiedzam Padwę, a tam bazylikę Il Santo, miejsce pochowania Świętego.







W tej przepięknej bazylice, o trudnym do określenia stylu - trochę romańskim, trochę gotyckim, a trochę wschodnim, mieści się renesansowa kaplica z ołtarzem-grobem Świętego (oblepiona przez wiernych zdjęciami i listami dziękczynnymi, świadczącymi o Jego skutecznym wstawiennictwie),



a także druga, z relikwiami (m. in. z zachowanym w niezmienionym stanie językiem, całym aparatem głosowym, szczęką, pozostałościami trumny, habitem, całunem, itp., a wśród zgromadzonych tam przedmiotów, darów, modlitw, jest również  polski akcent - list św. Maksymiliana Kolbego, pisany po polsku,  z prośbą o wstawiennictwo).



Na jednym z trzech pięknych dziedzińców stoi figura świętego, często odwiedzana przez młodych, chcących zostać rodzicami. Pomaga On ściągać z nieba na ziemię wyczekane i upragnione maleństwa.  Jeśli komuś nie spieszy się do tego doświadczenia powinien unikać dotykania wyciągniętej dłoni świętego.
Ale wielu chce, sądząc po wyświeconej, wygłaskanej do błysku dłoni :)))
Sprawdzone - działa... Po 2 latach od (nieświadomego?) uścisku dłoni Świętego cieszymy się wszyscy Czarnooką ;)))

I ponieważ dawno nie było nic dekupażowego - chustecznik: bardzo symetryczny, wręcz terapeutycznie symetryczny, z mocną intencją uspokajającego smarkania w chusteczkę ;)