Na razie na chłodne, deszczowe dni proponuję miłe rękodzieło w jasnym kręgu lampy, z aromatyczną herbatą (może być biała z płatkami białej róży) ...
a w chwili przerwy wędrujemy do kuchni, znużeni depresyjną aurą za oknem i w duszy, włączamy gaz...
nie, nic z tych rzeczy... nie jest aż tak źle...
zapalamy palnik gazowy, na patyczek szaszłykowy nadziewamy marshmallową piankę
(może być specjalna barbecue, a mogą być zwykłe pianko jojo-podobne)
i delikatnie opiekamy nad ogniem, lekko kręcąc patyczkiem, pilnując, aby równomiernie nabierał koloru. Najpierw nabierze koloru cappuccino i takiż zapach zacznie wydzielać...
Kręcimy, kręcimy, kręcimy...
będzie się lekko przyrumieniał, rozgrzewał w środku, także nas, bo te słodkie aromaty i ciepełko rozgrzeją nas od środka...
będzie się lekko przyrumieniał, rozgrzewał w środku, także nas, bo te słodkie aromaty i ciepełko rozgrzeją nas od środka...
Najlepsze są chrupiące z zewnątrz, ciągnące się w środku, rozlewające uśmiech na twarzy...
to naprawdę działa...
I już z nowym zapałem wracamy pod lampę, by tam oddać się kolejnej przyjemności:
przymierzania biżuterii przed lustrem, albo zdekupażowania szkatułki na biżuterię.
Ja wybrałam to drugie ;)
Wpadła mi w ręce wyjątkowej urody i oryginalności śliczna szkatułka z wysuwaną szufladką, zgrabnym i wygodnym uchwytem i otwieranymi na boki "skrzydełkami". Była pełna uroku już w stanie surowym.
Jako dekupażystka musiałam tylko "przypilnować, by tego cudu nie spasteryzować", że strawestuję reklamę pewnego piwa ;)
Mam nadzieję, że mi się udało.
Wnętrze pomalowałam transparentnym werniksem ze złotym połyskiem (zostawił tylko lekki satynowy połysk na powierzchni), a krawędzie pociągnęłam lekko pastą InkGold w kolorze białego złota. Papier to moje ulubione wzory z włoskiej firmy Kartos.
kiedyś bardzo zastanawiało mnie co na amerykańskich filmach pieką przy ognisku, potem dowiedziałam się, że to tzw. pianka, spotkałam się z nią również w sklepie, ale nie miałam pojęcia, że pieczona jest aż tak dobra jak to przedstawiasz :) muszę spróbować :)) bardzo subtelnie udekorowałaś tą szkatułkę, nie wiem czemu ale czuję zapach świeżego drewna :))
OdpowiedzUsuńNie cierpię marshmallowsów, przyznaje się bez bicia i gdy tylko moje dziecięcia wrzucają ten przysmak do sklepowego koszyka robię jedną z bardziej "obrzydliwych" min. Czasem pomaga ;)) Twój pomysł jednak kojarzy mi się bardzo miło z dzieciństwem, kiedy to z siostra "produkowałyśmy" w blaszanym kubeczku landrynki z palonego cukru. Może więc, by przypomnieć sobie tamte przeżycia opalę kilka "gumek" nad ogniskiem :))
OdpowiedzUsuńA szkatułki "nie spasteryzowałaś". Efekt, jak zwykle u Ciebie subtelny i elegancki i taki jakiś ... krakowski, choć pewnie zdziwią Cię meandry moich skojarzeń :)
Talentów manualnych natura mi poskąpiła, zostają więc piankowe szaszłyki i herbata. Opisana przez Ciebie brzmi nader zachęcająco. Takiej jeszcze nie próbowałam. Tegoroczna jesień zapowiada się na długą, zdążę. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńPodpiekanej pianki jeszcze nie próbowałam, więc teraz kiedy będę eksperymentowac z miękkimi poduszeczkami ze słodkiej gąbki, to zawsze pomyślę o tobie Mighosiu.Potrafisz wiązac ze sobą ludzi!he he he. A szkatułka robi wrażenie bardzo solidnej roboty- mam na myśli stolarkę i twoją dekoracyjną pracę Mighosiu. Bożena
OdpowiedzUsuńjest coś w tym wiązaniu przepisami...
OdpowiedzUsuń;)))
mam kilka swoich ulubionych potraw, na które dostałam przepisy od różnych osób. Faktem jest, ze ZA KAŻDYM RAZEM, jak je robię - myślę właśnie o nich...